Wielokrotnie słyszałem pytanie: jak się odchodzi z kapłaństwa? Na pewno nie jest to prosta decyzja. Do niej dojrzewa się jakiś czas. Strach przed przyszłością jak to będzie po odejściu, czy sobie poradzę - jest tak silny, że niemal paraliżuje całego człowieka. Odejście fizyczne jest w miarę łatwe. Pakujesz się i odchodzisz z parafii. Najtrudniejsze jest to, co siedzi w głowie. Psychika jednak ma tu ogromne znaczenie. Gdy odchodziłem z kapłaństwa miałem odłożone tylko 1500 zł. Wystarczyło na wynajęcie mieszkania, ale już niewiele zostało na przeżycie.

Dosyć szybko musiałem zacząć szukać pracę. I tu pojawił się problem. Okazuje się, że moje dotychczasowe doświadczenie, ukończone studia magisterskie nie mają prawie żadnego znaczenia. W szkole już nie mogłem uczyć, bo biskup według prawa kościelnego odebrał mi misję do nauczania. W innych zawodach nie miałem żadnego doświadczenia. Na pomoc kurii biskupiej nie mogłem liczyć. Kościół nie pomaga takim osobom jak ja. W ogóle ich nie interesuje jak dany były ksiądz sobie radzi, czy może mieszka pod mostem i umiera z głodu? Jestem w oczach kościoła zdrajcą i muszę za to zapłacić swoją cenę. Nie ważne, że płaciłem na kurię comiesięczne podatki a także na przyszłą swoją emeryturę kapłańską. Te składki przepadły, nie ważne, że nigdy z nich już nie skorzystam. To przecież nie ZUS, mógłby biskup oddać te nie swoje pieniądze, żeby przynajmniej na start po odejściu mieć jakieś zabezpieczenie materialne. Nadmienię, że byłem u biskupa prosić o jakąkolwiek pomoc. Niestety odszedłem z kwitkiem. Ale mniejsza o to, kościół jest tak pazerny, że w swoim statucie ma raczej branie niż dawanie.
Nie mogąc znaleźć pracy musiałem udać się do Urzędu Pracy. Dla mnie to była kolejna nowość. Czułem lęk i byłem załamany. Wyciągnąłem numerek i czekałem grzecznie w kolejce. Przyszła moja kolej po około dwóch godzinach oczekiwania. Wchodzę do pokoju i kogo widzę za biurkiem? - moją byłą parafiankę. Myślałem wtedy, że spłonę ze wstydu. Całe szczęście, że były tam dwie osoby obsługujące, to nie dopytywała mnie za bardzo. Zostałem oficjalnie zarejestrowany jako bezrobotny z prawem do zasiłku. W międzyczasie szukałem pracy na własną rękę, ale bez rezultatów. Już mnie zaczęły denerwować te rozmowy kwalifikacyjne. Na jednej z rozmów o pracę na stacji benzynowej kierownik powiedział mi otwarcie: nie przyjmiemy pana, ponieważ szukamy osób z wykształceniem najwyżej średnim a szkoda, żeby Pan się marnował z tytułem magistra na takim stanowisku. Tłumaczyłem mu, że chcę pracować, że wykształcenie nie powinno tu być żadną przeszkodą. Stwierdził, że zastanowi się i da mi znać. Oczywiście do dziś nie uzyskałem odpowiedzi.
Moje zarejestrowanie w Urzędzie Pracy trwało prawie rok. Plusem było to, że załapałem się na kurs magazyniera z obsługą wózka widłowego. Urząd Pracy nie zaoferował mi żadnej propozycji pracy a bywałem wiele razy i dopytywałem się.
Bardzo przeżywałem na co dzień swoją niemoc. Będąc księdzem nawiązałem sporo znajomości u różnych wpływowych ludzi nawet u posłów. Próbowałem delikatnie poprosić o pomoc w znalezieniu pracy. Niestety zostałem potraktowany jak powietrze. Nie byłem już księdzem więc dla nich widocznie już nic nie znaczyłem. Było to dla mnie bardzo przykre. Większość rodziny, tak zwanych przyjaciół i znajomych odwróciło się ode mnie. Czułem się załamany i bardzo samotny. Na szczęście został przy mnie dosłownie garstka znajomych, czyli 11 osób. To oni mnie wspierali na duchu. Nieraz zaprosili na posiłek czy kawę. Dzięki temu jakoś przetrwałem najgorsze momenty. Po roku czasu udało mi się znaleźć pracę w ubezpieczeniach. Jednak wytrzymałem tam tylko trzy dni. Moim obowiązkiem było chodzenie po mieszkaniach i namawianie ludzi na ubezpieczenia. Mnóstwo ludzi nie wpuszczało mnie do mieszkań, inni wyzywali od naciągaczy. Kojarzyło mi się to z chodzeniem po kolędzie. Tyle, że chodząc po kolędzie jako ksiądz byłem raczej wszędzie wpuszczany i nie wyzywany. Psychicznie nie mogłem sobie poradzić z taką wersją pracy i zrezygnowałem.
Po kilku dniach zostałem zaproszony na rozmowę o pracę dla Orange na infolinię. O dziwo przyjęli mnie, bo tam raczej prawie wszystkich przyjmują. Nacisk i presja psychiczna w tej pracy była tak wielka, że wytrzymałem cztery miesiące. Dość, że ludzie wyzywali od najróżniejszych podczas rozmów telefonicznych to dodatkowo trzeba było nasłuchać się od tak zwanych liderów. Już moja godność nie pozwoliła mi dalej tam pracować i szmacić się na własne życzenie.
Kolejna praca była przez agencję pracy. Praca w Technikolorze w Piasecznie. Tu dałem radę fizycznie i psychicznie tylko trzy miesiące. Dlaczego? Wstawałem o godzinie 3:00 rano. O czwartej był autobus, który dowoził do pracy. Zmiana zaczynała się o 6 rano i trwała do 18. Następnie powrót do domu na 20:30. Od 20:30 do 3:00 miałem czas tylko dla siebie, czyli kolacja, odpoczynek, kąpiel i chwila snu. Na dłuższą metę jest to nie do zniesienia. Byłem przemęczony i wykończony fizycznie i psychicznie. Tak po ludzku brakowało mi odpoczynku a przede wszystkim snu.
Dopiero po dwóch latach po odejściu z kapłaństwa znalazłem w miarę stabilną pracę w sieciówce, gdzie jestem kasjerem sprzedawcą. Nie jest to moja praca marzeń, ale najważniejsze, że mam umowę o pracę i stały dochód. Ile zarabiam? Tyle, co chyba większość statystycznych Polaków: podstawa najniższa krajowa plus premia. Z premią bywa różnie. Raz jest raz nie ma.
Zawsze chciałem od dziecka pracować w szkole i uczyć dzieci i młodzież. Będąc księdzem miałem taką możliwość. Bardzo lubiłem chodzić do szkoły. Uczniowie tez mnie lubili. Sprawiało mi to ogromną przyjemność. Teraz nie mogę uczyć religii. Nie pozwala na to nieudolnie napisany konkordat.
Mogę natomiast uczyć etyki. Niestety w mieście, gdzie mieszkam nie ma etatów na etykę. Mam możliwość dostać pracę nauczyciela etyki w Warszawie. Byłoby super. Jednak jest mała przeszkoda jak na razie dla mnie nie do pokonania. Nie stać mnie na przeprowadzkę. Z mojej pensji nie mam możliwości odłożyć, bo ledwie wystarcza mi na przeżycie.
Już we wcześniejszym poście pisałem, że mieszkam w mieście, gdzie byłem księdzem prawie 6 lat. Czuję się tu bardzo źle. Jednak ta wizja, że mógłbym zacząć pracę i życie w nowym miejscu daje mi nadzieję na lepsze jutro. Czy to się kiedyś spełni? Nie wiem, ale mam nadzieję, że tak.
Jak można się z Panem skontaktować?
OdpowiedzUsuńNa początek proponuję przez formularz kontaktowy umieszczony na blogu. Pozdrawiam
Usuń